Page:Hrabia Emil.djvu/143

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

tylko jako przejaw straszliwej, ślepej woli narodów, jako jedyna możność, dająca przyjść do głosu olbrzymiemu, zduszonemu w nas instynktowi mordu i zniszczenia.

Tego przecież nie można było powiedzieć Rutenowi. Tego zresztą nie można było nikomu powiedzieć — jak kiedyś swoich dziecinnych marzeń

Więc Emil twierdził właśnie, że kwalifikacją wojny jest cel, dla którego zostaje podjęta. Że idea jest moralną siłą wojska.

— Czy znasz taki kraj, — mówił wzgardliwie Ruten, — którego armja nie byłaby waleczna i bohaterska? A to dlatego, że dezercja karana jest śmiercią. — Opowiadał mi jeden lekarz, wzięty na wojnę japońską, że widział tam rannego żołnierza, który skarżył mu się gorzko na swój los i zazdrościł towarzyszom, że z pola bitwy uciekali masami do niewoli. — Więc czemu ty nie uciekłeś? — spytał go. — A bom się bał.

Emil powiedział, że tak jest właśnie, gdy żołnierz nie wie, o co walczy.

— Więc wcale niema odwagi, myślisz? — Dziwna, że mówisz tak ty, o którym przecież wiadomo — —

Ruten przerwał:

— Każdy żołnierz, idący z bagnetem do ataku, cierpi tortury strachu. Strach rodzi bohaterów. Bo niech się który cofnie, spotkają go kule swoich. — Z tego szału przerażenia wynika szał odwagi, impet szturmu. Tak wojna transponuje trwogę na bohaterstwo. Jest to ten sam stan nerwowego podniecenia, opatrzony znakiem przeciwnym.

Emil milczał. Znów nie mógł wyznać tego, co myślał. Jego przecież już od dzieciństwa pociągała rozkosz pokonanego strachu.

141