Page:Hrabia Emil.djvu/109

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

rozważny i oszczędny fizycznie. Jego mięśnie i nerwy, gotowe w każdej chwili do najwyższego napięcia, były spokojne, gdy nie były potrzebne. Nie bębnił palcami po stole, nie bawił się rękami ani dewizką. Spokojny, sztywny, wydawał się być cały, w skupieniu gotowości, uważny, czy już nie czas.

Emil ulegał teraz jego urokowi, swoim zwyczajem marzył o nim. Żelawa był dla niego kimś jedynym, kimś o duszy z żelaza, tak nieustraszonej i naiwnie groźnej, że buchał od niego czar. Emil miał w pamięci pewne jego słowa, poza któremi otwierały się czarne głębiny perspektyw. Nie na sprawę — ta była prosta, ale na jego duszę, tajemniczą, jak natura.

Zauważył, że oczy i twarz Żelawy miały czasami wyraz jakby senny, zlekka melancholijny. Łudził się przez czas jakiś, że ten jego nowy wdzięk oznacza tajony po czemś smutek. Odkrył jednak prędko, że był w błędzie, przypisując temu jakiś powód romantyczny. Poprostu wszystko w tym człowieku, z chwilą, gdy nie było potrzebne, zaraz odpoczywało. Była to tylko ta sama ekonomja organizmu. Albo patrzył na coś uważnie i bacznie, albo już nie patrzył wcale. Nic się nie marnowało z jego siły.

Żelawa był trudny, nie zżywający się wcale, mimo pewną — przy zbliżeniu — kordjalność manjer. Było coś zdawkowego i zimnego w jego rubasznych powitaniach, jego niby dobrodusznych szlacheckich żartach. Jego serdeczność ta była raczej popularność.

Emil pamiętał znikomy szczegół z pierwszej z nim rozmowy. Żelawa poczęstował go był papierosami. Nie był to wcale odruch towarzyski, nic nie znaczący. To była łaskawość. Tak się częstuje papierosami stangreta

107