Page:Hanns Heinz Ewers - Żydzi z Jêb.pdf/155

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Lecz gdzie? Oto co należało wytropić.

Zestawiłem cały szereg drobnych szczegółów, które zawiodły mnie na trop, coprawda bardzo zwolna tylko. Niektóre z nich obserwowałem obecnie dopiero. Po nawiększej części zaś znałem je już od długich lat; jeno że nie przypisywałem im dawniej żadnego znaczenia. Wiesz, kochany bracie, że mamy w ogrodzie naszym wiele żab i ropuch. Pięknych, wielkich ropuch z zielono i żółto-złocistemi oczyma — wyznaję, że podzielam całkowicie zamiłowanie matki dla tych zwierząt. Czy przypominasz sobie, jak w latach chłopięcych nastawialiśmy dla nich garnuszeczki z mlekiem? Prawdopodobnie pędraki i dżdżowniki byłyby bardziej pożądane. Wiesz też, że matka czasem schodzi do ogrodu, że się cieszy, skoro ropucha jakaś biegnie przez ścieżkę, że czasami mówi też do tych zwierząt. Lecz nowem będzie dla Ciebie coś, co zauważyłem przed paru tygodniami. Szukałem około zmierzchu matki, by wyjść z nią na przechadzkę, usłyszałem potem cichy jej głos w ogrodzie. Zeszedłem — szła zwolna po ścieżkach i trzymała na jedwabnej wstążeczce olbrzymią brązową ropuchę, którą prowadziła jak pieska. Mówiła do niej. Gdym przystąpił, śmiała się, powiedziała, że ,Lisa‘ dziś bardzo niegrzeczna i że nie ma ochoty iść z nią; opowiadała mi potem, że już