Page:Hanns Heinz Ewers - Żydzi z Jêb.pdf/148

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

zrana wychodzi z laską swą, to napewne na każdym rogu stoi jakaś istota żeńska lub męska, która przeprowadzi ją na drugą stronę ulicy i uważa na to, by ani auto ani rower ani tramwaj zbytnio się do niej nie zbliżyły. Skoro poczyniła zakupy, napewne przystąpi do niej jakieś dziecko na ulicę z prośbą, by wolno mu było nosić jej pakieciki. W tramwaju, w omnibusie, na statkach reńskich nie powstaje jeden tylko pan, siedzący właśnie przed nią, by zaofiarować jej miejsce swe, nie, wszyscy panowie i wszystkie panie współzawodniczą w tem, by odstąpić jej miejsce. Uprzejmość personalu w operze, w teatrze i w salach koncertowych, podobnie jak w sklepach i restauracjach, w których czasem jadamy kolację, jest zdumiewającą, zawstydzającą wprost — rzekłbyś, że ci ludzie ubiegają się o to, by módz okazać jej jakąś grzeczność. Co wieczór, gdy się z nią wybieram na przechadzkę, dziwię się na nowo. Znajomi, panowie i panie, a nawet dzieci, mające właśnie kwiaty w ręku, zbliżają się, by jej te kwiaty wręczyć; przytem nie ma dnia, w którym by jej nie przysłano do domu kwiatów w wazach lub doniczkach. Mnie przypada co rana obowiązek podlewania tych kwiatów; trwa to jakie minut czterdzieści. Nie wiem, czy pisała Ci kiedykolwiek o „imieninach“ swych. Parę lat temu przyszło jej na myśl, że jeden jedyny dzień urodzin