Page:Dusze z papieru t.2.djvu/55

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
51
 
 

w literackiej karyerze. To jest może tyle nawet warte w literaturze, co posiadanie brody indyjskiego handlarza koni, takiego z Kiplinga, albo nieudałe samobójstwo przed premierą.

Jeśli się z tego rośnie na geniusza, nie znajdzie się na starość najdobrotliwszego z ludzi, na którego pierś możnaby złożyć piękną głowę i zapłakać gorzko nad niewdzięcznością tych, których się wiodło w zakątki, aby znaleźli szczęście, którym się zastawiało stoły ze zręcznością ostendzkiego garçona, aby żyło życie i upijało się szampanem, którym się przez lat tyle gadało tak pięknie, tak długo i tak wiele, że można było wycisnąć z tego litry perfum na każdej premierze i skropić niemi gburowatość tych nieostrzyżonych i źle wychowanych geniuszów, jadających tylko cytryny, a spijających żółć, — nie wierzących ani w Boga, ani w Sudermanna!

Tej niewdzięczności doświadcza teraz zmniejszająca się z dnia na dzień wielkość z berlińskiego teatralnego rynku. »Der arme Heinrich«! — powiedziałby Hauptmann. Der arme Hermann! – powiedzmy my, szczerzej od autora »Pippy», na widok Sudermanna, który wszedł w lakierowanych butach w wodę po kostki i krzyczy pięcioaktowymi dramatami, że wpadł w głębię filozoficzną, która mu się aż do uszu nalewa. A z całej tej historyi nie tyle Sudermanna szkoda, ile tych lakierowanych butów,