Page:Dusze z papieru t.2.djvu/42

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
38
 
 

paczy, lecz nie są aż tak potworni, żeby z nimi walczyć, aż ostateczną bronią.

Vockerat musi wygłaszać frazesy, więc szuka do tego sposobności, ale Vockerat, który krzyczy jak opętany tragicznymi frazesami, kiedy mu żona przerwała pracę na chwilę, że go męczą, że to tylko filistry potrafią, że już niema niczego na świecie, coby kochać warto, — jest naiwny, albo głupi. Głupim być nie może, bo mu Hauptmann kazał pognębić wszystkie naukowe powagi z Dubois-Reymondem na czele, jest przeto tylko naiwny i to przykro naiwny; a jeśli jest naiwny, w takim razie niema potrzeby traktowania go jako męczennika wzniosłych ideałów, bo do nich nie dorósł mimo żywej i szczerej protekcyi Hauptmanna; traktujemy go tedy jako mimowolnego pozera na większą skalę, z którego się śmiać jawnie nie można, bo czynił szczerze, z którego jednakże śmiać się można w duchu, bo jest duchowym niedołęgą.

Miałoby się dla niego litość, gdyby był kaleką na duszy, lecz temu przeczy własna jego chełpliwość i widoczne upodobanie w słuchaniu pochlebstw; gdyby przez gąszcze frazesów górnych i pięknych, których tyle gada Jan Vockerat, można było głębiej spojrzeć w tę niedowarzoną duszę, — możeby się ukazało, że cała jego męka, o której on mówi, że pochodzi z nie-