Page:Dusze z papieru t.2.djvu/38

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
34
 
 

matu swego bohatera i zdradza zdenerwowanie, wymknęły mu się z rąk cugle i dramat błądzi często po manowcach; z bohatera swego chce uczynić wielkość, pełną dostojności wielkiego twórcy, który się modli o samotność i czyni z niego figurę mizerną, zdenerwowanego domowymi sprawami człowieka, na którego można patrzeć nawet wesoło. Z Prometeusza został pozer i kandydat na kabotyna. Oto są jego dzieje:

Nazywa się doktor Jan Vockerat. Pisze dzieło naukowe i właśnie »załatwia się« z Dubois-Reymondem. Uczony ten jednakże może być spokojny, doktor Vockerat bowiem nie jest groźny z tego, co mówi — jak żak bowiem rozprawia o swojem dziele, chwaląc się, że samych źródeł jest dwanaście stron! Może zresztą być, że pisze dzieło kapitalne, tyle bowiem robi o nie hałasu, lecz mu trzeba wierzyć tylko na słowo, za poręką tak poważnego człowieka, jak Hauptmann. Vockerat jest to nowy człowiek, rewolucyonista w stosunku do otoczenia, któremu musi imponować, chociażby tem, że ponawieszał po ścianach mnóstwo groźnych portretów, na pierwszem zaś miejscu Darwina i Haeckla, mistrza i nauczyciela. Człowiek ten, wielkie dzieło piszący, czuje się samotny wśród tych, którzy go otaczają; dusi go ich atmosfera mieszczańska, gniecie go ciasnota przesądów, dławi