Page:Dusze z papieru t.2.djvu/233

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
229
 
 

aż wyje za pomysłem, nie ma go, a przecież nasypie widzowi piasku w oczy, zagada go, zakrzyczy, podrażni i wygrywa najczęściej sprawę. Dwadzieścia razy skreśli scenę i dwadzieścia razy napisze ją na nowo; będzie się tłukł z jednym dowcipem po scenie trzy godziny i dziesięć razy go powtórzy, coraz na inny sposób; jakiś efekt sceniczny, który się sto razy widziało na scenie i który już wszystkim stoi kością w gardle, wypoleruje, odświeży i sprzeda; a nie benzyną czyści stare, przenoszone historye, tylko perfumą, taką z tańszych. Ugotuje stary kalosz, a wszyscy myślą, że to — bażant.

»Najlepsza z kobiet« to jest taka właśnie potrawa. Mdłości dostać można z tych fałszowanych słodyczy; nazywa się to wprawdzie »komedyą«, bo autorowie jej wykombinowali, bardzo logicznie, że jeżeli bohaterka płacze na scenie, to to już nie może być farsą i musi się nazywać jakoś dostojniej, ale to jest tylko zapłakana farsa. »Psychologiczna« farsa... Panie Hennequin, zastrzel pan za to pana Bilhaud’a, panie Bilhaud, zabij pan ciężkim dowcipem Hennequina!...

Czy jest na świecie coś bardziej nudnego, jak kiedy kokota udaje zacną niewiastę? Zaiste, niema... A farsa Hennequina i Bilhauda ma taką niemądrą manierę; a kiedy jej Bóg już wszystkie zmysły pomieszał, zaczyna łkać, tak strasznie łkać, że się w człowieku serce kraje. To