Page:Dusze z papieru t.2.djvu/100

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
96
 
 

morze, aby »Lady Frederick« uważać za komedyę, a nie za sprytną sztuczkę, która przypodobana być może szampańskiej butelce, ale — pustej, albo balonowi, co gazem napęczniał i jako tako lata, albo próżnej niewieście, która się nadyma, bowiem suknię ma dobrze skrojoną, albo poecie, który dlatego jest sławnym, że ma poetycką czuprynę. Do wszystkiego jest podobna sztuka Maugthama, tylko nie do szlachetnej komedyi.

O, lady Frederick Berolles! Jesteś niewiastą sprytną, lecz były od ciebie sprytniejsze; jesteś mądrą, lecz mądrzejsze szalały już na scenie; jesteś piękną, lecz widziano już w teatrze takie, które, jak u Wilde’a, miały w sobie coś »z tanagryjskiej figurynki, a coś z orchidei«; — przebacz, o, lady Fredericks Berolles, bowiem tylko kopiujesz.

Piękna, rudowłosa lady kopiuje zręcznie znany, ogadany, namalowany i opisany gatunek »salonowej lwicy«, która krąży, szukając, kogoby pożarła, lub ktoby za nią zapłacił krawcową. Tyle już było tych lwic w menażeryi ludzkiej, zwanej teatrem! Lady Frederick jednakże zdaje się wiedzieć o tem i pragnie się wśród tego zebrania lwic krwiożerczych wyróżnić kwiatkiem, przypiętym do gorsu: dobrem sercem. Och! Lady Frederick ma serce. Niech jej Bóg to przebaczy, bo ja zaprawdę nie mogę