Page:Dusze z papieru t.1.djvu/97

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
93
 
 

jeśli go nam kto ukaże. Patrzymy bez współczucia, zaciekawieni, radując się.

I jeszcze z jednego powodu, widz, który patrzy na taką stęchłą tragedyjkę, uczuwa zbożną radość; bawi go wściekłość tych ludzi, którym złośliwie wyjęto jedną ścianę domu i zwołano publiczność, aby nie straciła rzadkiego spektaklu. I to jest największa tragedya tych ludzi, zabawna tragedya, że ich schwytano na gorącym uczynku, ich, którzy tak skrzętnie zasłaniają okna, tak niezrówanie uchodzą ludzkim oczom, tak żyć umieją w świętej ze światem zgodzie.

Potworna zaiste złośliwość! Spoiła ona farsę tej całej menażeryi z jej marną tragedyą i urodziła tragifarsę familii Dulskich, »tragifarsę kołtuńską«.

Gdyby dzieje tych marnych prawie ludzi opisywać ze zmarszczonem czołem i miną pastora, byłby gotowy jeszcze jeden melodramat, jeszcze jedno uwiedzione popychadło, jeszcze jedna »nieszczęsna Halka«, Jontka zaś zastąpiłaby praczka z jakiejś zakazanej lwowskiej uliczki. I niktby słuchać nie chciał takich historyi, które można oglądać codziennie z ganku kamienicy u sąsiadów, w porannych godzinach wybierania pierza z rozczochranych włosów, kiedy rodziny rozmaitych Dulskich są jeszcze razem i żrą się na wyschłem łonie matki czcigodnego