Page:Dusze z papieru t.1.djvu/56

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
52
 


Excusez le mot, Orlicz!...

W dowodzie swoim, że należy rzucić wszystko, aby tworzyć, powtarzał przyjaciel suchotnik rzeczy oklepane; każda twórczość ma w sobie coś sybaryckiego, choćby dlatego, że ma podobno w sobie arystokratyczne pierwiastki, a sybarytyzm jest tuż obok, więc ogłosiła kiedyś dawno w regulaminie swoim, że nawet szczęście jest dla twórczości nieszczęściem. Tak to już zostało w tradycyi i każdy żaczek poetycki szuka najpierw zmartwienia, ile razy chce spłodzić sonet, albo udaje, że go... ząb boli. Ci straszliwi pesymiści poszli nawet dalej; aby być porządnym poetą, należałoby wedle tej recepty mieć chociażby suchoty, które dlatego zapewne ma i przyjaciel Orlicza, z zawodu muzyk, z przekonań — suchotnik, dobra zresztą figura w Żuławskiego komedyi. Tragicznie to wygląda, interesująco i usuwa wszelkie przeszkody do tworzenia...

Hasło, że sztuka nie znosi współzawodnictwa w tej samej duszy i że oddanie się bez zastrzeżeń jest jej świętym przywilejem, zdrobniałe i przetłumaczone opacznie, służy tylko za motyw do scenicznej akcyi, za nic więcej i z porywów Orlicza, z hymnów na cześć nieśmiertelnych dzieł i t. d. czyni tylko deklamacyę, pełną frazesów i pozy. Orlicz słucha suchotniczych podszeptów przyjaciela suchotnika, choć