Page:Dusze z papieru t.1.djvu/134

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
130
 
 

skiego poety, aby mu kto z widzów nie wymawiał, że dziwnie to jakoś było z tą katońską oracyą o społeczności, kiedy Węgierski przecież szambelanem został i na utrapienie głupich i nadętych został dopuszczony na pokoje królewskie. Oto Nowaczyńskiemu zajaśniał Węgierski całym blaskiem, bo go przecież nie mierzył miarą surową historyków ani prokuratorem nie zamyślał być dla tego cynicznego poety, ani go za... niewinną »Katarynejdę« odsądzać od czci i wiary. Dla Nowaczyńskiego Węgierski musiał być takim, jakim jest w »Starościcu«, bo jakikolwiek by był, przecieżby go Nowaczyński ułaskawił i do godności poetycką licencyą podniósł choćby za same tylko — »Cztery Elżbietki«. Punkt widzenia, kąt widzenia.

Albowiem inaczej nieco osądzono stanisławowskiego poetę, niż go z miłością namalował Nowaczyński. Nie chce surowy Siemieński w żaden sposób przyjąć za dobrą monetę katońskiego wyrazu w bałamutnych oczach Starościca. »Zawód jego od razu zwichniony«, mówi o poecie Kajetanie. »...Serce co jeszcze nic nie doświadczyło, co nie miało czasu zetrzeć się ze światem, ani się nim nasycić, ...od razu przeczy, bluźni, wyszydza lub filozofuje, lub znowu niby chcąc wszczepić swoją naukę, wpada w suchy morał, w deklamacyę i ogólniki...«

Z tą marką byłby Starościc Węgierski nie