barwnem i żywem; Krzywoszewski zbyt dobrym jest znawcą tych dwóch środowisk: redakcyi i teatru, aby mógł chybić, malując tło, z tych dwóch zszyte światów. Nie przesadzał i nie karykaturował, przeciwnie, zacierał na tych płanetach plany ciemne ile możności, śmiał się z małych tragedyi, wesoło opowiadał o małych w tych światkach dramatach.
Chyba, że się natknął na taką figurę, jak Nieciuszko... Wtedy jego wesołość ma melancholii grymas. Z poza słów dyalogu przeziera, jak przez szpary, litość, dobra i serdeczna litość.
Z tym samym cichym szacunkiem odnosi się do bohaterki swej komedyi; być może, że nadużywa ona patosu w tem, co mówi, szczególnie w chwili, kiedy błaga o pozostawienie w jej domu śmiertelnie rannego kochanka, lecz obronić się przed tym zarzutem autor może tem, że ta wspaniała »aktorka« jest, mimo wszystko, aktorką i że choć ból jej jest ogromny i prawdziwy, forma jego objawienia musi być teatralna — z nałogu.