godne Tego, który w nieskończony śpiew przekształcił siły Wszechświata, by stworzyć ludziom religię.
Rój gołębi, wzbiwszy się z marmurów Scalzi’ch z lśniącym trzepotem, przeleciał nad marami na drugą stronę kanału i uwieńczył zieloną kopułę San Simone.
U wylądu czekała milcząca gromadka wiernych. Ogromne wieńce woniały w szarem powietrzu. Słychać było uderzenia wody pod zakrzywionemi dziobami łodzi.
Sześciu towarzyszy dźwignęło mary z barki i ponieśli ją na ramionach do wozu, czekającego w pogotowiu na drodze żelaznej. Wierni, zbliżywszy się, złożyli wieńce na całunie. Nikt nie przemawiał.
Potem przystąpili dwaj rzemieślnicy z gałęźmi laurowemi z Gianicolo.
Potężni i mocni, wybrani z pośród najsilniejszych i najpiękniejszych, zdawali się stworzeni na starożytny wzór ludu rzymskiego. Byli poważni i spokojni, a w oczach ich o krwawych żyłkach lśniła dzika wolność starego Rzymu. Ich surowe rysy, niskie czoła, krótkie i kręte włosy, mocne szczęki, turze karki, przypominały głowy konsularne. Postawa ich, wolna od służalczej czołobitności, czyniła ich godnymi ciężaru.
Sześciu towarzyszy, ożywionych równym zapałem, wyciągało na wyścigi gałęzie z naręczy, zaścielając niemi mary bohatera.
Przeszlachetne były te laury łacińskie, ścięte w gaju na wzgórzu, gdzie w czasach odległych zlatywały orły, niosąc wróżby, gdzie w czasach dopiero co minionych, a jednak bajecznych, taką rzekę krwi przelali za piękność Italii legioniści Oswobodziciela. Miały te laury gałęzie proste, mocne, brunatne, liście twarde, silne, żyłko-
— 364 —