Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/85

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
INTERMEZZO
73
 

Cały most w pożarze szumiących płomieni. Szum, blask i chłodny, wonny wiew. Kwiatów pełny most, wybrzeże! tłum kwiatów na placu i ulicach! wśród kwiatów huczą płomienie; paprocie kwitną! Zerwij! zerwij kwiat!
 — Ludzie! resztę nocy do rana będę wam z wozów znosiła kwiaty — za jeden kwiat.
 — Sprzedajem tylko we dnie. Tej nocy dajem dar­mo. Bierz, co sama chcesz.
 — Zadużo, zadużo kwiatów, by wziąć. Wszystkie zgarnę do oczu, i was. Ale jednego nie znajdę wśród tylu. Jeden trza dostać, by wziąć.
 — Do dyabła! trza wziąć, żeby mieć.
 — Biada mi, biada!
 — Precz ztąd!
 .......Za rzeką wstają zorze.
 Palisada złocona. Za nią ogród-eden. Tam ją powita słońce. Dziś argus śpi — wszystko można. Włóczęga już za palisadą.
 W chłodnych szeptach wiatru zorzy budzą się omdlałe posągi. Perli się rosa, żwir zgrzyta pod stopą. Cicho szemrzą fontanny, dymią krągłe wód lusterka. Szu­mią gaje.
 Tam za odwiecznym obeliskiem wstaje słońce!
 Witaj, strzało kamienna, szyldwachu Izydy na placu krwawym! Chwała ci, ojcze słoneczny, Ozyrysie! Jako ty niechaj mi się stanie dusza rozdartą i jasną — Bądź pochwalone, słońce, że mi się tu objawiasz w dniu nowym — Bądź pochwalone chwiejnem majaczeniem onej nocy błędnej, bezsennej.
 Dalej! dalej!
 Tam — ciemne pałace zbrodniczej przeszłości; tu — łuk tryumfu po przez krwawy plac.
 Lunatyczka dobywa nowej fali sił — i gna. Powozy