Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/372

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
Z „PÓŁNOCNEJ GODZINY“
359
 

ani nieśmiertelniejsza od bogów dusza ludzka. Było ciągłe objawienie nieskończoności, rozmiłowanej w przejasnej krasie i niespętanej twórczej potędze. Była we wszystkiem i wszystko było w niej.
 A świat ten był niepokalanie poczęty z niezmiernej tęsknoty i woli twórczej, bez wiedzy i woli bogów.



 II. W OGRÓJCU.

Ileż to razy marła mi dusza w twych unicestwiających uściskach i szedłem na dno z myślą o tobie, ciężko, bezwładnie, jak trup z ołowianą kulą u nogi! O, jakże często w głuchem podziemiu zapomnianego grobu twojego huczał wzgardliwy śmiech mój, bluźniąc twym prochom i pamięci twojej:
 acz żałość wielka łkała mi w piersi, a dusza składała więzie swych najczarniejszych cyprysów na grobowca twego marmurową biel.
 Precz odpędzałem ongi niewidzialne rybitwy kornych twych tęsknot, odtrącałem twe słodkie ramiona, co niewidzialnie niosły mi pieszczotę i upojenie. Oh, dumna wola ścinała myśli w anielstwa wyniosłego posągi! Chciałem być sam w łodzi mej tułaczej, co gore w ciemną noc na oceanie.
 A wiesz ty, jakie mijałem wybrzeża, jakie lądy, jakie na szczytach złote ognie? Pomnisz złowieszcze czarodziejstwo snu?