Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/209

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
PO DRODZE
197
 

Dany na łup obłędom i ciemności zdradom.
Pytam cię. klnąc na słońce, twojej chwały świadka,
Czem jest wieczna istoty kobiecej zagadka.
O, łaskawa! Marzyłem, że cię zasłonioną
Ujrzę, zazdrośnie śnieżne swe kryjącą łono.
A oto piękno widzą me oczy śmiertelne.
Członki twe niezakryte i nieskazitelne.
Przed źrenicami mętni podniosłaś swą szatę
Ukazując m i ciało nagie, w cud bogate.
I upadłbym dziękczynny pod twe boskie nogi,
Żeś szczodra proszącemu, jako żadne bogi,
Lecz czuję, że mi nagość twa ślepi źrenice!
Piękność twa jest. by kryła twoją tajemnicę!
Odsłaniając swą nagość, którą wzrok obdarzasz,
Jeno mi swoją skrytość kobiecą obnażasz!


II.

 Wędrowiec.

Śpisz, Kallipygos? Zbudź się! Od długich stuleci
W bezruchu marmurowym piękność twoja świeci.
Szukający miłości, najsmutniejszy z ludzi
Szeptem tęsknoty ze snu twardego cię budzi.
Ożyj! Śniłem o tobie tak długo! Dziś bliski
Jestem ciebie. O, zbudź się na pieszczot uściski,
Na rozkosz w nieprzytomnych dni i nocy ciągu.
Chłodną twą pierś ogrzeję piersią swą, posągu
Biały! Oczy ci zam gli zachwytu opiłość...
O, zbudź się, śnie kamienny, na ogień i miłość!


 Posąg.

Jakże śmiałeś, śmiertelny, rzec słowo szalone,
Dreszczem gro zy przejmując me członki uśpione,