Podobno sama kochała kiedyś — gdy nie była jeszcze sławna. Ale gnana szaloną ambicją i głodem sztuki, ominęła niebacznie wiosenne oferty życia. I teraz nie pora już wracać na tamte miejsca, gdzie może leżą jeszcze przy drodze zdeptane wtedy liście.
Agnieszka słucha komplementów i czeka końca wizyty. Później długo patrzy z balkonu w jasną ulicę południowego miasta — ona, której chore ciało nie zniosłoby już klimatu dalekiej ojczyzny. A widząc jak młoda dziewczyna wita się z młodzieńcem, który jej oczekiwał przed wielką szybą magazynu, uśmiecha się z politowaniem.
Gdy zmierzch ogarnia ulicę, Agnieszka wraca do dużego, ciemnego pokoju i siada przy fortepianie. Ale wieka nie otwiera, bo nie lubi muzyki i gra wówczas tylko, gdy przygotowuje się do koncertu. Siada, opiera czoło na dłoniach i myśli o koszu wielkim róż kremowych, który przysłała jej na koncert ostatni stara hrabina V., i o zaproszeniu na wieczór niedzielny do zamiejskiego pałacu arcyksięcia.