Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/97

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— Mów pan jeszcze, proszę, błagam, — szeptała. — Nie miałam pojęcia o takiem życiu...

Pan Stanisław uśmiechnął się, ale wylew szczerości ustał, natomiast trysnął potok krwawej żółci.

— Widzi pani, dążyłem do światła jak bohater, — mówił dalej po chwilowem milczeniu. — Dość powiedzieć, że o własnych niemal siłach skończyłem szkoły, potem dobrzy ludzie wysłali mnie zagranicę, gdzie otrzymałem tak zwane wykształcenie specyalne, o, bo nam trzeba specyalistów, którzyby pomnażali bogactwo społeczne, podnosili handel, przemysł i naprowadzili wreszcie naród na drogę praktyczną, oduczyli go marzyć. Nie zmarnowałem, pochlebiam sobie, wiedzy, jaką napełniono mi mózg dzięki dobroczynności publicznej, sprzedałem go bowiem za ośmdziesiąt rubli na miesiąc i spodziewam się, że mi zań dadzą niebawem sto! Sto rubli za mózg człowieka, wyssanego nędzą! człowieka, który o mało co nie został złodziejem! Czyż więc nie warto było borykać się z pokusami i z nędzą? Teraz społeczeństwo ma użytecznego fachowca, a mój szef uczciwego buchaltera. Położenie moje poprawi się z czasem, bo w handlu zaczynają płacić nietylko za sprawny mózg, ale i za uczciwość... ha, ha, ha! Kto wie nawet, czy nie mam już małego dodatku do pensyi z tego tytułu! Kiedy się już wyczerpie doszczętnie ten mózg, wyrzucą go precz na śmietnisko społeczne i zastąpią innym...

Była to skarga dziecka cierpiącego, które pragnie przytulić głowę do współczującej piersi. Panna Ludmiła zrozumiała ją. Ten człowiek odsłaniający przed nią całą swą przeszłOść, wylewający przed nią

89