Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/32

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— Lepiej panu, panie Stanisławie? — zagadnęła miękko, nachylając się tak, że jej bronzowo-złote włosy łechtały go po czole.

— Nic mi nie jest, dziękuję pani, — odparł.

— A ja się tak przelękłam! — rzekła tonem łagodnego wyrzutu. — Niech się pan podniesie i położy na otomanie w gabinecie pana Józefa. Dobrze?

— Nie, nie, już minęło.

— Otrząsnął się siłą woli, chwycił szklankę zimnej wody, podawanej mu przez któregoś z kolegów i wypił ją duszkiem.

— Niech pan idzie do domu, — radził mu magazynier.

— Nie, nie, zostanę. Już nie wiele mam do końca. Panie Bolesławie, zsumuj pan tę parę kolumn...

Siedział nieruchomie i patrzał w okno skąd spływała na niego kaskada światła. Wstydził się i nieśmiał odwrócić głowy na salę, wiedząc, że wszystkie oczy są na niego zwrócone. Zemdlał, zemdlał, jak baba!

Po niejakim czasie musiał jednak sprawdzić księgi, które kolega położył mu na biurko.

— Zgadza się? — zagadnął, ożywiając się.

— Co do kopiejki.

24