Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/287

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Towarzystwo dało coś dwa tysiące... Ale z czego wy raty płacić będziecie? Przytem dom pusty, graty jakieś trzeba przecie sprowadzić.

— O to najmniejsza — zawołała uradowana Ludmiła. — Weź mnie tam ojcze, niech i ja zobaczę — prosiła.

Pojechała i wróciła zachwycona.

— O takim właśnie zakątku marzyłam sobie — mówiła, opisawszy narzeczonemu dworek. — Odrazu mi się podobało! Właściciel przyjedzie jutro do Warszawy i kupimy... jeżeli nie cofasz się.

Ale pan Stanisław sam wyglądał jak wybawienia chwili, kiedy zapowiedziane przenosiny nastąpią. Olaski nabył te szczątki na warunkach bardzo dogodnych i Chojowski niezwłocznie zaczął zrywać słabe nici, łączące go z miastem.

Najbardziej może ze wszystkich zadziwił się Malecki, kiedy mu młodzieniec wymówił miejsce buchaltera.

— Zmieniasz pan zawód? Ależ to zakrawa na szaleństwo! Zmarnujesz pan wykształcenie, które kosztowało pana tyle pracy i pochłonęło zapewne niemałe pieniądze. Wyrządzasz pan także krzywdę społeczeństwu, pozbawiając go uzdolnionego specyalisty. Za kilka lat mógłbyś pan zostać prokurentem, jeżeli nie u mnie to gdzieindziej... Ludzi takich oceniają, zwłaszcza sumiennych i uczciwych. Namyśl się pan jeszcze. Postąpię panu na sto rubli odrazu. Widzi pan, robię co mogę. Ogrodnikiem ani gospodarzem na roli nigdy pan nie będziesz. To utopia!

279