Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/279

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— Niech pan nie uważa tego za posag! — rzekła. — Ludmiła dostanie wszystko, co posiadamy, ale dopiero po śmierci ojca; jest to więc podarunek ślubny. Najlepiej weź pan te obrazy i zrób z nimi, co ci się uda. Wszak to będzie najładniej! Nie powinno to pana żenować! Co znowu! Przecież nie można odkładać zbyt długo ślubu. Mąż niepokoi się o Ludę — może zmiana taka wróci jej równowagę, uleczy ją z tej melancholii.

Chojowski wzbraniał się. Podawał tysiączne argumenty, że to zbyteczna zupełnie rzecz, że potrafi się obyć bez podarunku, że ma nadzieję o własnych siłach doprowadzić do skutku swoje największe pragnienia, uciekł się nawet do niewinnego kłamstwa, byle ratować swój zagrożony, jak sądził, honor. Pochwycił czapkę i pobiegł do domu, zgnębiony, zawstydzony; w łóżku płakał z upokorzenia.

Nazajutrz przyniesiono mu owe fatalne obrazy ze słodkim, szczerym bilecikiem od Ludmiły:

„Przyjmij to od tej, która cię kocha — pisała panna Olaska — ojciec podarował mi obrazy, a ja Tobie. Pragnę, żeby one przyśpieszyły nasze wspólne szczęście, jeżeli i ty pragniesz tego samego, zrobisz to, o co cię proszę. Śpiesz się, zaklinam cię, a nadewszystko, nie miej do mnie żalu; to ja bowiem podałam ów wspaniały pomysł ojcu! Od ciebie teraz zależy wszystko! Pamiętaj!“

Ucałował ze łzami ten liścik i obrazy zatrzymał.

Posłuszny życzeniom narzeczonej, młodzieniec zakrzątnął się około sprzedaży powierzonych mu dzieł sztuki. Udał się do znawców

271