Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/270

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— Byle dalej, a dalej! Dzięki ci za te parę chwil lepszych, za te, cośmy je odgrzebali razem w sobie. A wspominaj!

Zerwał się, pocałował kolegę, który nawet nie starał się zatrzymać go i powłócząc nogi, szedł ze spuszczoną głową do domu.

U siebie nie zastał nikogo to go napełniło prawie że radością. Siadł do biurka i napisawszy list do żony, śpiesznie, jakby w obawie, że go kto złapie na gorącym uczynku, zaczął pakować swoje rzeczy; potem sam wyniósł je na ulicę i sam wrzucił do dorożki.

— Dokąd mam jechać? proszę łaski pana.

— Na — na dworzec terespolski. Tylko prędzej. Słyszysz?

Spoglądał co kilka minut na zegarek, za trzy kwadranse odchodzi pociąg, żeby się tylko nie spóźnić! Uspokoił się dopiero na stacyi. Pociąg jeszcze jest! Zadyszany pobiegł do kasy.

— Bezpośredniej komunikacyi do Irkucka! — rzekł pewnym głosem.

W wagonie siedział, jak na rozpalonych węglach. Uspokoił się dopiero, usłyszawszy świst lokomotywy.

Niebawem ściana, jak przed pięcioma miesiącami, zawibrowała mu pod znękaną głową, ale to drżenie, tak niegdyś bolesne, wydało mu się przyjemnem. Siedział nieruchomie, wtulony w kącik i z zamkniętemi oczami — bał się spojrzeć w otwarte okno...

Kiedy odzyskał cokolwiek zimną krew, w umyśle jęły mu się przesuwać obrazy, wygnane z pamięci na zawsze. Ujrzał swój sklep, zapełniony od góry do dołu towarami, starego Ibrachima, patrzącego

262