Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/226

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Dumny jestem, że mogę tam przebywać, że mi dano podnieść zasłonę u wejścia do tej świątyni, w której duch ludzki korzy się w prochu, wije się w konwulsyach uwielbienia przed majestatem piękna samego w sobie, samego dla siebie, piękna czystego, oderwanego od wszystkiego, co ludzkie!

Leon wypowiadał to wszystko przytłumionym, giętkim, melodyjnym głosem, cieniując starannie każdy frazes, lubując się dźwiękami własnemi, oczy jego śledziły bacznie wrażenie tych słów na panience.

Ludmiła słuchała w milczeniu, na czole jej osiadła lekka zmarszczka.

— Nie pragnę poznać tego świata, o którym się pan z takim zachwytem odzywa — rzekła po chwili milczenia.

— Nie pragnie pani? — powtórzył z odcieniem zdziwienia.

— Bo nie ufam mu, zadużo w nim rozkoszy i zapomnienia o cierpieniach, przytem jest on zbyt daleko od tego, w którym my żyjemy. Wolę zostać tutaj i ogrzewać się przy owym podłym kaganku, bo ten kaganek stoi w moim własnym domu, bo świeci ludziom prostym, przy ich ciężkiej pracy na kawałek chleba, wolę być bliżej wszystkiego co ludzkie... w tym tłumie, którym pan pogardzasz, a który ja kocham, za to właśnie, że jest ciemny, nieszczęśliwy, że nie przeczuwa szczytów, na jakie może się podnieść. Mam już taką naturę, że kochać, to dla mnie rozkosz najwyższa.

— O tak, pod tym względem zgadzam się z panią — szepnął — oprócz sztuki warto jeszcze żyć dla miłości.

218