Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/175

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— Nie rozumiem, co ma znaczyć ten człowiek pochylony nad przepaścią.

— Dla każdego co innego. Trzeba umieć patrzyć i badać siebie i swoje pojęcia. Dla mnie, ta głowa, to człowiek dzisiejszy, a otchłań, to jego własna, a więc i moja dusza. Czasami staniesz nad nią, ni stąd ni zowąd, zatopisz wzrok w tajemniczą pomrokę i zdejmie cię taki oto przestrach, że ci aż włosy zjeży! Nastrój przychodzi sam No, jakże?

— Nie zaglądałem tak nigdy w siebie — szepnął pan Bolesław po chwili milczenia... nie zaglądałem, bom się bał, ale nie żadnych tajemnic, ani pomruków, mój synu, tylko dla tego, że musiałem żyć — dla was.

— Nie dziwię się ojcu, bo ja sam miewam podobne chwile — odparł Leonek, zapalając papierosa. Tak miewam nawet dość często. Bo tak naprawdę cóż warto życie? Wie ojciec, gdyby nie sztuka, co podnosi mnie po nad ten cały śmietnik, hen w lepsze, piękniejsze krainy fantazyi, nie wahałbym się w łeb sobie strzelić. I przebywam też głównie w tym lepszym, szerszym świecie, jaki stworzył sobie człowiek — tu!

Uderzył się palcem w czoło i zaciągnął się pachnącym dymem. Pan Bolesław spoglądał na syna z goryczą, w źrenicach zaświeciła mu iskra nagła, jak błyskawica paląca, usta otworzyły się już, ale zamilkł.

— Tak, doprawdy? — wycedził wreszcie trochę ironicznie.

— A to moja egipcyanka — mówił dalej pan Leon, ściągając zasłonę z niedokończonego posągu. Ruch jest, nieprawdaż? Młoda niewolnica faraona, siedząca nad brzegiem Nilu po kąpieli. Niech sobie ojciec wyobrazi, przez długi czas szukałem nadaremnie modelu; już straciłem

167