Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/170

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

niesystematyczność, niemile uderzająca wzrok pedantycznego w pracy i statecznego pana Bolesława.

Leon, ujrzawszy wchodzącego, nie podniósł się wcale i nie spojrzał nawet w stronę drzwi.

— Anielka? — zagadnął. Nalej sobie tymczasem kawy, zaraz się ubiorę. Uprzedzam cię tylko, że dziś niewiele zrobimy, położyłem się późno, i zapomniałem wyrobić glinę.

Nie dosłyszawszy jednak dobrze znanego sobie powitania, połączonego ze śmiechem, jakim zwykle wybuchała modelka, mówiąc mu: „dzień dobry, mistrzu!“ — zerwał się niezadowolony i zmierzył ostrem spojrzeniem intruza, który tak bez ceremonii wchodził do jego pracowni.

— Cóż to? Czego trzeba? Ah!

Poznał znać ojca, bo zarumienił się, jakby złapany na jakimś występku, przez chwilę wahał się, czy wyskoczyć naprzeciwko w bieliźnie, ale widząc, że ojciec dąży ku niemu z wyciągniętemi ramionami, przypodniósł się tylko do połowy i czekał bierny.

— Ojciec? Co znowu? jaka miła niespodzianka! — mówił, całując szpakowatą brodę, którą czuł na swojej twarzy. No, no! Dlaczegoż to ojciec nie napisał? Wyjechałbym na spotkanie do Moskwy chociaż. Nigdybym nie przypuszczał! Wziąłem ojca za swoją modelkę. Zabawna pomyłka nieprawdaż?

Chciał się śmiać, ale łzy, dostrzeżone w oczach pana Bolesława uczyniły go poważniejszym.

162