Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/157

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— W ostatnich czasach wziął się, nie można powiedzieć, żeby próżnował; wystawił niedawno obrazek, dziwaczny trochę, ale kupili go zaraz...

Kiedy minął pierwszy wybuch uczuć, pan Bolesław zaczął rozglądać się po mieszkaniu żony. Pani Komirowska żyła snać w dobrobycie, pokoje umeblowane były przyzwoicie, na podłodze leżał dywan. Miała na sobie szlafroczek jedwabny, przybrany koronkami, a podnoszący znakomicie jej przekwitłe wdzięki. Panu Bolesławowi te spostrzeżenia sprawiły rzetelną radość, zawsze bowiem trapiła go wątpliwość, czy pieniądze, które przysyłał żonie, wystarczały jej na utrzymanie bez troski. Teraz miał sposobność przekonać się na własne oczy, że rodzina jego nie cierpi niedostatku i poczciwe jego oczy napełniały się dumą. Miał niezaprzeczone prawo być dumnym z siebie. Iluż to wykolejeńców prowadzi na Syberyi żywot bezczynny i nędzny, oglądając się jedynie na zasiłek rządowy, iluż wyzyskuje pozostałą w kraju rodzinę, która czyni bohaterskie wysiłki, odejmując sobie od ust ostatni kęs chleba, byle tylko posłać coś mężowi czy bratu. On zaś nietylko nie potrzebował przyjąć ani jednego grosika wdowiego, ale jeszcze sam ciężkim, co prawda, ale owocnym trudem zabezpieczyć potrafił niezależność materyalną swojej biednej, ukochanej Kaziulce. Wziął sobie przytem za punkt honoru, żeby nie dowiedziała się, ile go kosztowały z początku te wysiłki. Zaczął od małego za pożyczone trzy ruble kupił mąki, napiekł z niej własnoręcznie chleba i roznosił

go po mieście. Ku wielkiemu jego zdziwieniu „chleb warszawski“ znalazł uznanie i chętnych nabywców. Izdebka jego zamieniła się w piekarnię, która szybko powiększała produkcyę. W kilka miesięcy

149