Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/134

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
Chojowski potrzebował aż dwóch dni, żeby się oswoić z tem, co tak nagle się stało. Nie mógł przez długi czas uwierzyć, żeby ta niespodziewana scena w wagonie należała nie do rzędu snów przyjemnych, lecz do faktów spełnionych. Panna Ludmiła w jego oczach stawała się zagadką, której on nie starał się nawet przeniknąć, dość, że się czuł szczęśliwym, tak szczęśliwym, że aż go przenikała zabobonna trwoga... A nuż los igra nim srodze, nuż mu ukazuje wejście do raju, gdzie on Stanisław Chojowski, nigdy nie postanie? Tak, bo jemu wszystko tak szło dotąd w życiu, złudzenia, marzenia rozwiewające się z chwilą, kiedy sięgał po nie ręką... A po nich zjawiała się mroczna, okrutna, zimna jak bryła lodu rzeczywistość. To za szybko się stało, ażeby miało trwać, ziścić się naprawdę!...

Kiedy ochłonął z tego upajającego ździwienia, poszedł do kantoru. Stało się jak przewidział z góry: powitano go obojętnie, nie spostrzeżono niemal jego nieobecności; maszyna raz nakręcona szła swoim trybem, chociaż jego nie było. Pryncypał siedział na fotelu, rumiany, uśmiechnięty, jak zawsze i podał mu dłoń pulchną z tą banalną uprzejmością, jaką stale darzył swoich „współpracowników;“ na biurku leżały stosy niezałatwionych papierów, panna Wanda zajmowała swe dawne stanowisko przy kasie... Przywitał się z nią pośpiesznie, nie podnosząc oczu, żeby w jej własnych nie wyczytać czasem tego, czego mu wyczytać nie było już wolno, czego by nawet nie chciał... Nie rozmawiali ze sobą wcale... Spytała go tylko, jak się obecnie czuje i czy świeże powietrze dobrze mu podziałało na nerwy. W tych banalnych

126