Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/117

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

który poprowadził ją nad brzeg rzeki i podsunął jej okropny, niegodny młodości i czystości zamiar, zawiódł tam i jego, włożył mu w usta te słowa niebaczne, których już nic nie zdoła odwołać. Nędznik, nędznik!

I młodzieniec rzucał się na łożu z jękiem, wymierzając sobie razy w głowę, w tę głowę, która nie pozwoliła zapanować nad sobą łaknącemu miłości, ulegającemu tak łatwo porywom — sercu.

Ale nie, jest jeszcze nadzieja! Ona go odepchnie, wzgardzi jego śmieszną, zuchwałą ofiarą. Nazwie szaleńcem, nieodpowiedzialnym za swoje czyny! Zdziwiłby się nawet, gdyby się stało inaczej. Cóż on jej może dać? Przecież ona pojmuje doskonale, że przyjmując go, zamknie sobie raz na zawsze drogę do tego, co się jej słusznie należy od świata... Alboż nie jest młodą, piękną, albo nie posiada tego wszystkiego, co może rzucić jej pod nogi każdego mężczyznę? Nie kocha nawet tego pana Stanisława, nieznanego sobie bliżej przybłędę, bo i za cóż i kiedyż miała go pokochać? Widział ją po raz pierwszy, przed miesiącem zaledwie, mówił z nią tak mało... nie jest ani mądrym, ani przyjemnym, ani nawet naprawdę przystojnym... To się naprawi, przemaże bez śladu...

Wahał się długo, zanim się zdecydował zejść na dół do stołu. Rodzice napewno przywitają go wyniośle, dadzą mu poznać, że sięgnął za wysoko, że Ludmiła nie dla niego, że powinien natychmiast opuścić ten dom, którego nie umiał uszanować... Nie będzie się namyślał, odjedzie bezzwłocznie i nie pokaże się nigdy już na oczy Olaskim.

Panna Ludmiła siedziała na swojem zwykłem miejscu. Kiedy wchodził nie podniosła nawet na niego swoich niebieskich oczu, tylko

109