Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/110

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Podniosła się i nerwowym krokiem pobiegła do tonącego w cieniach parku. Coś ją goniło, coś czego się bała, nie śmiała nawet obejrzeć się po za siebie. Zdawało się jej, że jej myśli przybrały widzialne formy i pragną zastąpić jej drogę.“ Uspokoiła się dopiero na otwartej przestrzeni gazonów. Z za starych klonów i lip, wypłynął na dogasające niebo młody księżyc i słał jej pod nogi kobierzec bladego, zaziemskiego światła. Znajdowała się na mostku, przerzuconym przez rzekę, która szumiała i pluskała pomiędzy pniami, zawalającemi jej koryto, — zapuszczała się w dołki pod korzenie zadumanych nad nią olch, muskała gałązki wierzb płaczących, całujące jej powierzchnię. Swawolna, rozlewała się nieco dalej w toń spokojną, prawie martwą stawu, porosłego okrągłemi, pływającemi liśćmi nenufarów i gąszczem trzcin, szepczących cicho w niedostrzegalnych powiewach wiaterku. Promienie księżycowe zamieniały rzekę w roztopione srebro, płynące z metalicznym niemal dźwiękiem. Fale przemawiały do Ludmiły tak zrozumiałemi dla niej tony, że mimowoli zatrzymała się na kładce.

Zawsze bała się wody, teraz jednak, przeciwnie, czuła do niej pociąg nieprzezwyciężony. Nigdy rzeczka nie wydawała się jej tak uroczą. Ileż razy zanurzała w niej swoje nagie, Świeże, drgające życiem ciało, żeby się wypluskać, jak najada, w rozigranych falach! Znała się z niemi doskonale, powierzała się im odważnie...

Jakże słodkiemi były te pocałunki zimne a powtarzające się bez wytchnienia! Czuła je na piersiach, na plecach i na włosach... Zrobiła krok i znalazła się na samym brzegu, pozbawionego poręczy mostka. Stąd mogła bez przeszkody spojrzeć w głąb czarną i tajemniczą.

102