Page:Staff - W cieniu miecza.djvu/46

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Lecz róże polne, gdym spoczął strudzony,
Płacząc gorzkiemi łzy w żalu i skrusze,
Płonęły jako jej ust kwiat czerwony,
Co w czarną przepaść wtrącił moją duszę.

Lilje najbielsze w kościelnym ogrodzie,
Gdziem padał, pielgrzym, u progu ze strachem,
Złocąc się w słońca pobożnym zachodzie,
Woniały słodkim jej ciała zapachem.

Zboże, co płowe na wietrze się kłoni,
Lśniło, jak włosów jej grzywa rozwiana;
Różowe, krągłe owoce jabłoni
Jako jej gładkie wabiły kolana.

Białe na strzesze słomianej gołębie,
Były jak piersi jej, skarbce pieszczoty;
Szyje łabędzi odbitych przez głębie
Jako jej ramion śnieżyste oploty.

Tysiącem ponęt, pastwą nocnych rojeń,
Sny me nęciła jej zawrotna krasa,
Obietnicami otchłannych upojeń,
W których zachwycie pamięć świata zgasa.

W perłowej muszli boska ciała perła,
W grocie kwitnącej róż stęsknieniem cichem,
Bez królewskiego płaszcza i bez berła,
Króluje cudnej nagości przepychem.


42