Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/137

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
RYTYGIER.

 Nieraz śniło mi się o takiej nietkniętej ziemicy. Ten, który mi ją zwiastuje, ze wszystkich u mnie jest najlepszy ludzi. Hamder, zamieńmy się na oręże! Weź miecz Rytygiera! Tę rękojeść wykuł mi Horwat Niger, najsławniejszy złotnik wśród plemion saksońskich, a sześciu wodzów, z koni zwalonych, kopią do ziemi przybitych, dałem mu na nią od piersi łańcuchy.

HAGEN (do Biskupa).

 Taką klingę cudzoziemcowi!

HAMDER.

 Tę szablę sam Papież błogosławił w Rzymie niech ci służy, bracie!

BISKUP.

 Wracasz z Rzymu?

RYTYGIER.

 Byłeś w Rzymie?

HAMDER.

 Gdzież ja nie byłem? Mowy wszystkich ludów drzemią w głowie mojej; kiedy mi potrzeba, budzę jaką z nich. Naprzemian lądy i wody schodziły mi z drogi, jak znużone straże. Ja jeden szedłem nieznużony dalej. Ile barw na niebie dzieli jasność południa od ciemności nocy, tyle barw na ciałach ludzkich widziałem i znałem wreszcie takich, którzy jak noc czarni.

RYTYGIER.

 Wina, wina jeszcze! Bierz, gościu mój, pij, jedz i opowiadaj dzieje dni twoich, bo kiedy mówisz, rozwidnia mi się w oczach!

CHÓR.

 O, mów, prosimy cię, gościu, niech noc przeleci na słowach twoich!