Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/101

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

słoną swej świętej opieki, a w miarę jak grzechy jej odpuszczane, grzechy tak lekkie jak liście jesienne, on zwraca do Najwyższego swe gorące modły i zda się upajać niebiańską radością.
 Spowiedź skończona. Starzec wymówił tajemne i wzniosłe słowa rozgrzeszenia i wyciąga już ku niej rękę, aby ją podnieść. W tej chwili lampa rozbłysła żywszem i czystszem światłem, a promienie jej padły na rysy tej tajemniczej istoty. W tych oczu błyszczała miłość niebiańska, na czole jej spokój widniał i pogoda niewinności, na wargach jej uśmiech boleści. Anioł czuwający nad nią pochylił się, aby unieść ją z sobą w niebieską dziedzinę. Wydała mu się godną, by śpiewać na harfie złotej chwałę Wieczystego.
 Lecz obłok go porwał, a ona pozostała w tym świecie cierpień i bólu, by być jego aniołem pocieszycielem.


────────