Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/134

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

zanych z sobą, jak klawisze instrumentu muzycznego, wyrazić co uczuł i dać życie na ziemi wrażeniom z nieba, wówczas doświadczał okrutnej niemożebności, nie zdołał spełnić. Obrazy widział przed sobą: oto jest złoto promienia, oto srebro śniegów, dyamenty lodów, aksamit łąk, opal zachodzącego słońca — wszystko to błyszczało mu w oczach i żyło w jego wyobraźni; ale nie mógł ich ubrać w ciało materyalne, nie mógł podzielić się niemi z innymi. Napróżno szukał słów: miał tylko myśli. Smutny i zrozpaczony daremnie silił się wynaleźć jakiś wyraz: jak gdyby mowa ludzka nie była stworzona dla niego, nie zdołał nią się posługiwać i pełen życia, pełen wszystkiego tego, co czuł i widział, pozbawiony był daru innym dać to odczuć. Miał paletę Rafaela, lecz nie posiadał jego pędzla. Ileż kroć oczy jego nie napełniały się łzami! Ile kroć nie wzdychał gorzko, pożerany ogniem własnego słowa, co nie mogąc wybuchnąć na zewnątrz wypalał mu wnętrze. Wzniosły i wielki w sobie, czemże był dla drugich? Niczem; istotą zwykłą, zatraconą w tłumie. A więcej niż każdy inny miał prawo do wieńca poety, do uwielbienia na ziemi; a czuć się pozbawionym, gdy się jest pewny być ich godny, to udręczenie srogie; być zmuszony zostać na poziomie innych, gdy w każdej chwili skrzydła drżą i unoszą; będąc pełny obrazu niebios nie módz wyrwać go z swej duszy i roztoczyć przed zdumionym wzrokiem ludzi, to męka straszliwa, odnawiająca się w każdej chwili. Ach, oddałby życie całe, wszystkie nadzieje swoje, aby umrzeć zaraz, lecz w chwili zgonu módz wyrazić uczucia serca swego. Żądny sławy, pożerany przez ambicyę geniusza, spragniony nieśmiertelności imienia, czynił mnóstwo wysiłków, lecz wszystkie bezowocne, wszystkie przekonywały go jedynie o jego niemocy; uczuł się znękanym; wzrok opadł mu ku