Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/754

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

łudniu, gdy w tem u drzwi zakładu rozległ się dźwięk dzwonka.
 Odźwierny otworzył drzwi, przez które wszedł człowiek młody, liczący około lat trzydziestu, przystojny i ubrany bardzo szykownie.
 — Czy to tu dom zdrowia doktora Renego Giroux? — zapytał.
 — Tak panie — odrzekł odźwierny.
 — A pan Piotr Giroux mieszka tu?
 — Tu, panie.
 — Zastałem go w domu?
 — Pan doktor jest u siebie. Niech pan będzie łaskaw idzie w te drzwi — odrzekł odźwierny, wskazując je gościowi.
 W przedpokoju przybyły wręczył lokajowi swój bilet wizytowy i po chwili wprowadzony został do gabinetu.
 — Pan wicehrabia Grancey — zapytał Piotr Giroux przy byłego.
 — Tak, panie.
 Lekarz usłyszawszy te dwa wyrazy drgnął. Zdawało mu się, że słyszał ten głos, że jest on mu znanym, ale gdzie.
 — Raczy pan spocząć — rzekł do gościa i objaśnić o celu swej wizyty.
 — W tej chwili go wyjaśnię, lecz pozwoli pan, że pierwej zapytam o jedną rzecz.
 — O co?
 — Czy przed kilkoma laty nie przebywał pan czasami w Nowej Kaledonii?
 Piotr Giroux spojrzał na niego przestraszony i obejrzał się, jak gdyby dla przekonania, czy nikt nie słyszał tych słów.
 — Lęka się pomyślał Grancey — więc go mam!
 Giroux spoglądając na gościa, usiłował napróżno przypomnieć go sobie i zapytywał się, co to za człowiek, który zna jego przeszłość i przybywa zakłócić mu życie spokojne poświęcone pracy i pokucie.
 — Ależ... nierozumiem pana — wyjąknął z trudnością. Mylisz się pan.