Page:PL A Daudet Mały.djvu/70

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

nocześnie z oddziałem, tylko był bardzo blady i ledwo powłóczył nogami.
 To mnie wzruszyło i zawstydzony trochę, swojem okrucieństwem, przywołałem go do siebie łagodnie.
 Miał na sobie marną, wypłowiałą bluzczynę w czerwone krateczki, bluzczynę Małego, gdy był w kolegjum liońskiem.
 Poznałem ją odrazu i powiedziałem sobie w duchu: — „O, jakiś ty nikczemny, czyż ci nie wstyd? Ależ to siebie samego skatowałeś tak nielitościwie“. — i do głębi rozrzewniony, poczułem, że z całego serca kocham tego nieszczęsnego potworka.
 Bambam usiadł na ziemi, bo go nogi bolały bardzo. Usiadłem koło niego. Rozmawialiśmy... Kupiłem mu pomarańczy... Byłbym mu chętnie obmył te biedne nożyny.
 Od owego dnia zaprzyjaźniliśmy się z Bambam. Dowiedziałem się o nim wiele wzruszających szczegółów.
 Był synem kowala, który, słysząc wiele o dobrodziejstwach oświaty, pracował aż do krwawego potu, biedaczysko, byle tylko móc posyłać syna do kolegjum. Ale Bambam, niestety, nie nadawał się wcale do szkoły i nie odnosił z niej żadnej korzyści.
 Pierwszego dnia, gdy przybył do kolegjum, dali mu zeszyt, narysowali wzór kresek i powiedzieli: — „Masz, rysuj kreski“. — I od roku Bambam wciąż rysował kreski. Ale co to były za kreski?! pożal się, Boże! — krzywe, koślawa, zamazane, chylące się na