Page:PL A Daudet Mały.djvu/322

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

znałem i modlił się głośno; donośny jego głos rozbrzmiewał wśród wycia wichru. Ja nie modliłem się, nie płakałem nawet. W głowie mojej utkwiła jedna jedyna uporczywa myśl: rozgrzać rękę mojego ukochanego. Z całych sił ściskałem ją w mojej dłoni. Ale im bardziej zbliżał się ranek, tem ręka ta, niestety, stawała się coraz cięższą, coraz bardziej lodowatą...
 Nagle ksiądz, który tam, przed krucyfiksem, odmawiał łacińskie pacierze, wstał, podszedł do mnie i lekko uderzył mnie po ramieniu.
 — Spróbuj się modlić, to ci przyniesie ulgę... — powiedział.
 Wówczas dopiero poznałem go. Ta piękna, pokiereszowana twarz i postawa dragona w sutannie... To mój stary przyjaciel z kolegjum w Sarlande, ksiądz Germane. Byłem tak zdruzgotany cierpieniem, że jego obecność tutaj wcale mnie nie zdziwiła. Wydało mi się to zupełnie proste...
 A oto jakim sposobem on się znalazł u nas:
 Gdy Mały opuszczał kolegjum, ksiądz Germane powiedział mu:
 — Mam ja tam wprawdzie brata w Paryżu, zacnego księdza... ale basta, nie warto ci dawać jago adresu... Jestem pewien, że i tak nie pójdziesz...
 Widzicie, co to jest jednak przeznaczenie! Brat ten proboszczem w kościele Św. Piotra w Monmartre i jego to moja biedna „Matka“ wezwała przed śmiercią. A zdarzyło się tak, że ksiądz Germane był dnia tego na plebanji w przejeździć przez Paryż.