Page:PL A Daudet Mały.djvu/295

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

wyżarły policzki. Na miejsce tubalnego śmiechu pojawił mu się na zwiędłych ustach uśmiech zimny, bezgłośny, jaki widujemy u wdowców lub zawiedzionych kochanków. To nie był Pierrotte, to była Ariana lub Nina.
 Po za tem w składzie dawnej firmy Lalouette nic się nie zmieniło. Różowe pasterki i fioletowi, opaśli Chińczycy w dalszym ciągu uśmiechali się błogo na wysokich półkach w sąsiedztwie czeskich kryształów i kwiaciastych talerzy. Pękate wazy i porcelanowe lampy połyskiwały wciąż z za oszklonych witryn, a w pokoju przylegającym do sklepu, flet gruchał równie słodko, jak niegdyś.
 — To ja, Pierrotte — odezwał się Kubuś, siląc się na spokój — przychodzę prosić pana o wielką przysługę. Niech mi pan pożyczy tysiąc pięćset franków.
 Pierrotte, nic nie mówiąc, otworzył kasę, poszperał w pieniądzach, potem, zamykając szufladę wstał spokojnie.
 — Nie mam tyle w kasie. Niech pan zaczeka chwilę, pójdę po nie na górę.
 Wychodząc, dodał, zakłopotany:
 — Nie proszę pana ze sobą; byłoby jej zbyt przykro zobaczyć pana.
 Po chwili wrócił z dwoma tysiącfrankowemi banknotami, które wcisnął mu w rękę.
 Kubuś wahał się wziąć:
 — Potrzeba mi tylko tysiąc pięćset.
 Ale Pierrotte nie ustępował.
 — Weź pan wszystko, proszę. Tyle pożyczyła mi panienka na opłacenie zastępcy. Gdybyś mi pan od-