Page:PL A Daudet Mały.djvu/265

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

że mną wyrabiała!... Opowiedziałem jej moje dzieje, mówiłem jej o tobie, o naszej matce, o „czarnych oczach“... Mało nie skonam ze wstydu na tę myśl... Oddałem jej się całem sercem, powierzyłem jej całe moje życie, a!e ona zato nic mi o swojem życiu powiedzieć nie chciała. Nie wiem, kto ona jest, ani skąd pochodzi. Raz spytałem jej, czy była zamęzna — roześmiała mi się w oczy. Wiesz, ta mała blizna, którą ma w kąciku ust, to od noża, którym ją zraniono na Kubie. Chciałem się dowiedzieć, kto jej to zrobił. Odpowiedziała mi poprostu: — „Hiszpan, zwał się Pachero...” — i ani słowa więcej. Co to ma znaczyć, prawda? Czy ja go znam, tego Pachero? Czy nie powinna była udzielić mi pewnych wyjaśnień? Pchnięcie nożem, to przecież nie bagatela, do licha... Ale cóż, artyści, któremi się otacza, wyrobili jej sławę niezwykłej kobiety i jej na tej sławie zależy... O ci artyści! ja ich nienawidzę, mój drogi! Ci ludzie, żyjąc tylko rzeźbą i malarstwem, dochodzą do tego, że nie widzą nic po za tem na świecie. Wciąż tylko mówią o formie, o linji, o barwie, o płaszczyznach, o sztuce greckiej, o Partanonie; oglądają ci nos, ramiona, brodę, wypatrują czy masz „typ“, charakter; ale o to, co ci bije w piersiach, o twoje uczucia, twoje łzy, twoją rozpacz dbają tyle, co o zeszłoroczny śnieg. O mnie ci mili panowie orzekli, że wprawdzie twarz mam pełną charakteru, ale zato brak go zupełnie moim utworom. Dobra zachęta, niema co mowie!
 Z początku zdawało się tej kobiecie, że trafiła na małego genjusza — wielkiego poetę poddaszy... a nanudziłaż mnie ona tem swojej poddaszem! Potem,