Page:PL A Daudet Mały.djvu/221

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

któregokolwiek z moich ulubionych poetów czytywałem wybrane urywki czarnym oczom, które to zachodziły łzami, to rzucały błyskawice, zależnie od wzruszeń, które w nich nieciło czytanie. Przez ten czas panna Pierrotte haftowała przy nas pantofle d!a ojca lub grała nam wieczne swoje Reverie de Rosellen, ale my nie zwracaliśmy na nią najmniejszej uwagi, zapewniam was. Czasami jednak, ta mała mieszczaneczka w najwznioślejszych miejscach wtrącała jakieś niemądre uwagi, jak naprzykład: — „Muszą sprowadzić stroiciela fortepianu“ albo: — „Zrobiłam o dwa ściegi za dużo!” — Wówczas, zrażony, zamykałem książkę i nie chciałem czytać dalej, ale czarne oczy umiały tak spojrzeć na mnie, że natychmiast, udobruchany, brałem się znowu do poezji.
 Była to wielka nieostrożność, że nas tak samych pozostawiano w żółtym saloniku. Pomyślcie tylko, czarne oczy i Faworyś we dwoje razem nie mieli trzydziestu czterech lat... Ma szczęście panna Pierrotte nie opuszczała nas ani na chwilę, a była to ochmistrzyni bardzo rozsądna, przewidująca i czujna, taka właśnie, jakiej potrzeba przy beczce prochu. Pewnego dnia, przypominam sobie, a było to w ciepłe, majowe popołudnie, siedzieliśmy — czarne oczy i ja na kanapce salonu. Okno było otwarte, długie zasłony spuszczone aż do ziemi. Czytaliśmy Fausta... Skończyłem, książka wysunęła mi się z rąk; trwaliśmy chwilę, nic nie mówiąc, przytuleni do siebie w ciszy i półmroku... Wsparła głowę na mojem ramieniu. Przez uchylone brzegi staniczka widziałem srebrne medaliki, połyskujące na piersiach... Nagle panna