Page:PL A Daudet Mały.djvu/212

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

w podskokach biegł do pasażu Saumon w najnowszem wydaniu krawata, Bóg jeden wie, jaką szaloną miałem ochotę zbiec za nim ze schodów i zawołać. — „Poczekaj, idę z tobą! — Ale nie! Jakiś głos wewnętrzny przestrzegał mnie, że nie nalegało chodzić tam i znajdowałem w sobie dość hartu, aby pozostać przy moim warsztacie i powiedzieć: „Nie, dziękuję, Kubusiu, będę pracował“.
 Trwało to tak czas jakiś. Wkońcu, zawdzięczając Muzie, byłbym może zdołał wygnać z duszy „czarne oczy“, na nieszczęście pozwoliłem sobie nieopatrznie ujrzeć je raz jeszcze. 1 wszystko zostało stracone. Głowa, zarówno jak serce... A było to tak.
 Od czasu owych zwierzeń nad rzeką, Kubuś nie wspominał mi nigdy więcej o swojej miłości, ale z jego twarzy widziałem, że sprawy nie idą tak, jakby sobie życzył... Smutny był zawsze bardzo, gdy wracał od Pierrette’s. W nocy wzdychał i wzdychał bez końca. Gdy go pytałem: „Co ci jest, Kubusiu? odpowiadał mi szorstko: — „Nic mi nie jest“. — Ale z samego tonu miarkowałem, że nie mówi prawdy. On, taki dobry, taki cierpliwy, bywał teraz dla mnie chwilami przykry. Czasami tak patrzył na mnie, jakgdybyśmy się pogniewali. Domyślałem się naturalnie, że kryje się w tem jakiś ciężki zawód sercowy; ponieważ jednak Kubuś milczał uporczywie, nie śmiałem go zaczepić. Wszakże, gdy pewnej niedzieli wrócił mi bardziej jeszcze chmurny, niż zwykle, postanowiłem postawić sprawę jasno.
 — Powiedz, Kubusiu, co ci jest? — odezwałem się,