Page:Nałkowska - Książę.djvu/253

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.



— Umarło?...

— Nie, nie... Żyje... Syn...

Radość blada, śmiertelna, ostatnia.

— Podobny? pokaż...

— Zupełnie podobny —

Z niewyraźnej, maleńkiej twarzy spojrzały oczy — oczy jak z bajki, oczy z bronzowego aksamitu...

— Już... Nie mogę...

Cisza — znowu. Nicość.

Wyrazy — jakby z za grobu, jakby z innego świata — tam, z góry — do otchłani.

— Znowu nieprzytomna?

— Tak.

— Gorączka ciągle?

— Tak samo...

I cisza — wielka, jak nieskończoność, powoli, ciężko dysząca.

Po całych godzinach:

— Julko...

— Co? co? — słucham, dziecino — —

— Dziwiłaś się kiedyś, że z tego słońca padają pioruny... Julko — tyś naprawdę nie wiedziała dotąd, że słońca niema?...

— Ach — Boże — —