Page:Nałkowska - Książę.djvu/198

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.



— Mam do was prośbę, towarzyszko Alicjo — rzekł żartobliwie Książę.

Przyszedł wcześnie, w południe, zaledwie zdążyłam się ubrać.

— Słucham — ?

— Niechaj się pani ubierze najstrojniej, jak tylko można, i przejdzie ze mną przez parę ruchliwszych ulic. Wyszedłem z domu bardzo obładowany, nie wiedząc, że dziś właśnie jest tak niespokojnie. Wprost przejść nie można, zwłaszcza w tej dzielnicy. Na kogoś, co idzie z kobietą światową, mniej zwracają uwagi i nie zatrzymują prawie nigdy. Ale może pani się boi — ?

— Cóż znowu —

— W żadnym razie nic większego pani nie grozi — a sprawa jest ważna i pilna. Bardzo nie chciałbym być zatrzymany — — to już, wyznam szczerze, nie ze względu na pilność sprawy, tylko na samego siebie.

Ubrałam się prędko i wyszliśmy razem z domu. Dzień był pełen zapachu wiosennego, cichej, miękkiej słodyczy, duszny od chmur przezroczystych, przysłaniających lekko białozłote słońce. Od tej łagodnie radosnej atmosfery, od jasnych, suchych chodników, pławiących się w świetle kamienic,