Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/34

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 24 —

jak pies, co zgubił pana; więc węszy na wszystkie strony, targnie okienną firanką, zatrzepoce z irytacji markizą nad sklepikiem i przez wyłom w murze dostanie się wreszcie na pole kaktusów.

Ukochane, prześliczne miasteczko! Za dwa dni czuje się w piersi wspaniałą, obywatelską dumę i bierze się udział w ogólnem zainteresowaniu wyborami trzech radców miejskich, zna się osobiście aptekarza i listonosza i wszystkich innych dygnitarzy. Ba! Z rozczuleniem patrzysz na dziesięciolitrową beczkę, którą ciągnie na sznurku jakiś miejski urzędnik i polewa wspaniale ulice miasta, na których jest właśnie tyle kurzu, co na porządnym lwowskim fortepianie. Ale już zgoła w zachwyt wpaść należy, wszedłszy na ulicę, nazwaną skromnie „Corso Tiberio“; jest to ulica szlachetna i w wielkim stylu, kaprejskie Elizejskie Pola; Corso Tiberio ma w miejscu najszerszem dwa metry, ale w poczciwem Capri utrzymuje się słuszne zdanie, że wspaniałość ulicy niekoniecznie zawisła od jej szerokości, bo wysokość także coś znaczy, więc dlaczego nie ma to być „Corso“? Zresztą szeroka ulica jest tu wcale niepotrzebna, bo życie stolicy koncentruje się wyłącznie na piazzy; wieczorem tedy wędruje inteligentne Capri na to forum i rajcuje; oto koło „salonu“ fryzjera (jest to równocześnie radny miejski, szwagier burmistrza, właściciel winiarni, wekslarz i nauczyciel muzyki), gromadzi się cała najwykwintniejsza societa: lekarz, który sam się od czasu do czasu kładzie do łóżka, aby