Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/156

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 146 —

kilku do Bujwida, kilku zaufało doktorom miejscowym; i to wcale nie dlatego, by źle śpiewano, przeciwnie, dzielni lwowscy śpiewacy robili to bardzo dobrze; o obłęd przyprawiła ludzi odwaga przedsięwzięcia, niewidziana dotąd nigdzie na świecie wystawa, wspaniałość wyszkolenia i liczba chórów, szczególnie zaś wybornie dowcipne przystosowanie i „Trubadura“ i „Żydówki“ do potrzeb miejscowych.

„Żydówki“ na ten przykład wcale nie spalono na stosie, gdyż nie mogąc ustawić stosu na małej scenie, musianoby tego haniebnego czynu dokonać na kuchni restauracji, której częścią jest sala teatralna; poza tem zakończenie to jest niesmaczne i mogłoby zbyt wielkie wrażenie uczynić na Rachelach wśród widzów. Dość już było kłopotu z ustawieniem — katedry i ogrodów pałacowych w Konstancji na scence wielkości niedużej celi w Tworkach.

Z „Trubadurem“ było kłopotu mniej; w operze tej nie potrzeba wiele zachodu z dekoracjami, libretto bowiem wymaga śmiesznych drobiazgów: przedsionka pałacu, ogrodu pałacowego, zwalisk pałacu w górach Biscai, podwórza klasztoru, obozu hrabiego Luny, sali pałacowej, podwórca pod murem więzienia i tylko jeszcze wnętrza więzienia. Są to drobnostki wcale śmieszne, które ominięto z genjalną prostotą.

Zaczyna się!

Pięciu muzyków robi wrzask. (Verdi przewrócił się w grobie na lewy bok).