Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/111

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 101 —

udziom, ciężko pracującym w pocie czoła i rąk; próbowałem za radą jednego aktora iść „za kolorem“ — rzecz była w tem tylko, że kolor nie chciał iść za mną. Widać z tego, że kiedy aktor coś szczerze poradzi krytykowi, to ten z pewnością złamie nogę. Jednem słowem, ruleta jest to indywiduum kapryśne, złe, złodziejskie, oszalałe, bez serca i duszy, dla Polaków usposobione bardzo nieżyczliwie; doszedłem do przekonania, że z tysiąca systemów, jeden jest niezawodny: postawić zawsze taką samą sumę na kolor czarny i na czerwony — równocześnie; co ci tu zabiorą, to ci tam oddadzą, krupiery się zirytują, że mają niepotrzebną robotę, a ty będziesz miał emocję za darmo. Dobrze jest także czasem zastrzelić się pod palmą w kasynowym ogrodzie, zanim się zaczęło grać — nigdzie bowiem jaskrawiej nie objawia się obrazowa mądrość naszego przysłowia o Wojtku, który przegrał... kamizelkę, jak w tym szlachetnym przybytku, gdzie ludzie nie są podobni do ludzi, gdzie „die Weiber werden zu Hyaenen“, mężczyźni zaś przypominają nawet podlejsze gatunki Ssące.

Z tego też powodu, nie chcąc dosadniej obrażać człowieczego stanu, nie będę ci opisywał niesłychanego widoku gęb, pochylonych nad zielenią stołów, po których, jak choleryczne bakcyle uwijają się czerwone sztuki złota i gdzie dumne powiedzenie Habdanka, samo przez się trawestuje się w piękny, dzielny aforyzm: „Idź złoto do złota, — my, Polacy, w wekslach się kochamy!“ Nie