Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/84

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.



SPIEKŁEMI USTY



Przez piersi wyłom, przez serca podwoje,
Wejdź we mnie ciszo, wielka i najświętsza,
Jak siostra dłońmi ściśnij skronie moje,
O, ciszo wielka, o ciszo najświętsza!
Z krwią mą serdeczną spłyń do żył mych wnętrza,
Bądź myślom moim jak srebrna kotwica,
Ciąż w bezdno straszne, niech się nie kołyszą,
Bądź oczom niby zmora bladolica,
Jeno wejdź we mnie, ciszo, wielka ciszo!

A jeśli ciebie wołam nadaremno, —
Cóż mi!... W odmęty głową w dół się zwalę,
I będę szumem dyszał, co nademną,
Oczy me własnym oddechem rozpalę,
Jakiemś straszliwem światłem piorunowem,
I własnem mem się będę dławił słowem...
Wśród łez,
Wśród smutków, co nademną wiszą...
O, wejdźże we mnie, ciszo, wielka ciszo!...