Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/275

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
271
LIST OSTATNI

Odlatał w pustkę od niebieskich stołów,
Lub w tęsknot wielkich rozpaczliwej męce,
Co nocy chodził na gwiazd bożych połów,
Albo z zórz szaty utkawszy książęce
Nad boże trony wznosił swą tęsknotę,
Jak Bóg na głowę wziąwszy słońce złote“...

Odwróćmy kartę: „...A w chmurne dni owe,
Kiedy tęsnotą pjany był jak winem,
Archanioł inny na wozy bojowe
Wsiadł, wargi blade gryząc przed swym czynem,
I walkę począł... i w słoneczną głowę
Gwiazdą najkrwawszą cisnął jak rubinem,
A potem, dysząc śpiewał swą potęgę,
Po trupie jadąc świetnym“... — Zamknij księgę!

Nie trwóż się wrzawy! ja cię tylko chciałem
Pożegnać świetnie, najświetniejszą pozą,
Pyszną, anielską! Licem bardzo białem
I burzą rymów i śmiertelną grozą
I histryońskiem mem bogactwem całem.
jutro już szczery będę, — ale prozą,
Bo gdybym rymem, co od krwi jest krwawszy
Pisał, — to tybyś padła, przeczytawszy.

Kończmy komedyę. Więc dłonią pajęczą
Dobądź mi słońce z sezamowej skrzyni,