Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/196

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
192
KORNEL MAKUSZYŃSKI

Wytęż oczy... słuch wytęż... i skryta, tajemnie
Podpatruj, co się stanie, patrz jak szpieg z za węgła:
Ma dusza wyjdzie ze mnie, potem z mego domu,
(Ma dusza bowiem przeciw mnie się poprzysięgła,)
Odejdzie jakby złodziej nocny, pokryjomu
I pójdzie... Wiesz gdzie pójdzie?! Tam, na lądy owe!
Za nią idtź... dróg wypatruj... a życia połowę
Dam ci, o najcnotliwsza kapłanko Astarty —
Jeśli wrócisz z nią razem, i szlachetny szpiegu,
Powiesz mi, kędy była dusza na noclegu...
A potem ja odejdę... Jeśli cię zapyta
Ktokolwiek o mnie jutro, powiedz wśród pieszczoty,
Że byłem obłąkany, że sen miałem złoty,
Że odszedłem na lądy, gdzie słońce nie świta,
Że płaciłem, a przecież twej nie brałem cnoty,
Że byłem człowiek dziwny, co szpiegi opłaca,
By były duszy jego nieodłączne stróże...
I powiedz, że odszedłem, skąd się już nie wraca,
W dalekie gdzieś, bez celu, bez końca podróże...
To powiedz — — — —

— — Och, sen musisz bardzo mieć wesoły!
Obudź się, Magdaleno! Spisz jak Apostoły,
Którym Chrystus rozkazał czuwać. Już jest jasno
Spójrz przez okno: latarnie twoje zaraz zgasną.
Pamiętam, coś ci długo w noc mówiłem... długo...
Nie pomnisz? — Mniejsza o to! Spojrzyj: złotą smugą