Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/193

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
189
MARYA Z MAGDALI

Ja jestem przed daleką męczącą podróżą,
Na wyspę nienazwaną, w kraje sennie mgławe.
Znalazłem w jednej księdze dziwne o nich wieści:
Tam morze nie jest straszne. Rozkochane w brzegu,
Miłosne mówi skałom słowa i brzeg pieści.
I jutro tam już może będę na noclegu.
A powrotnej od brzegu tego niema fali,
Bo i któżby powracał z Obiecanej Ziemi!...
(Żali mnie nie rozumiesz, o Maryo z Magdali?
Trudno, — zawsze słowami mówiłem mętnemi...)
Odejdę, ale cicho... Kto rozwija żagle
I głośno wykrzykuje, że po szczęście jedzie,
Tego troska dogoni i na statku przedzie
Przy sterniku usiądzie. I odejdę nagle,
Kto bowiem w szczęście jedzie, niechaj się pospieszy
A rozpacz zadumana zostanie na brzegu
Pośrodku oniemiałej, cichej, strasznej rzeszy...
O, wyspo wysp! O, dobry, spokojny noclegu!
O, kraju, który milczy, gdzie nieme są drzewa!
O, ziemio senna, która na grzmot jesteś głucha!
O, rolo, która nie łkasz, by spadła ulewa,
Gdy wyssie z ciebie poty śmiertelne posucha
I gdy głód ci straszliwy powykręca trzewa...
Ziemio, która nie pragniesz, ziemio, dziwna ziemio!

Obudź się, Magdaleno... Twoje oczy drzemią...